Adopcja Borysa, tak jak większość adopcji berneńskich samców, pochłonęła mnóstwo energii, czasu i... nerwów.
(Czego oczywiście nie zobaczycie w wirtualnym świecie internetu. Za to każdy kto "dotknął" tematu zdaje sobie z tego sprawę.)Znalezienie mu odpowiedniego człowieka ze względu na jego charakter oraz stosunek do
słabo myślacych lub
z definicji agresywnie nastawionych do świata obcych było podstawową trudnością.
Bo nie jest łatwo znaleźć człowieka, który opanuje porywczego samca w miejscach publicznych i kontynuując naszą pracę nauczy go jak funkcjonować wsród ludzi?
A przecież naszych podopiecznych nie wydajemy byle jak!
Nie interesuje nas pójście po najmniejszej linii oporu jak np. wydawanie psów do kojców - jak to często zdarza się w innych organizacjach czy nieformalnych grupach zajmujących się adopcjami.
Zatem zdarzyło się, że w końcu lutego, ze względu na wyjazd rodziny Iwony- tymczasowej opiekunki,
Borys zmienił na chwilę lokum i przyjechał do nas do Milicza.
Jego feriie
trwały 1,5 tygodnia. Po tym czasie przywitał Iwonę warczeniem...
Już wcześniej prowadziłyśmy z Camarą rozmowy na temat adopcji z mającą wielkie serce i jeszcze więcej wątpliwości Panią Mirką.
Wkrótce zapadło postanowienie o adopcji.
Jak widać na zdjęciu poniżej tym razem zabrałam z sobą dwie radosne wolontariuszki.
Borys spokojnie jechał w bagażniku (uwielbia podróże ), a nasze koleżanki w tym czasie oglądały się za chłopakami w mundurach. Jakoś nie mogę im tego zapomnieć...
Aby zajechać na miejsce i odpowiednio wprowadzić Borysa trzeba było poświęcić na to specjalnie cały dzień.
Wydarzyło się to w piątek 28 lutego, w dzień 8-mych urodzin Zosi i Konrada- naszych bliźniaków.
Nemo wcale nie był szczęśliwy, że z powodu Borysa mama nie mogła być obecna na rodzinnej uroczystości. Myślę, że naszym dzieciom wynagrodzimy to w przyszłości.
Po powrocie do domu na liczniku auta wyświetliło się magiczna cyfra - 700 km.
Ale zapowiedziłam już wcześniej Iwonie i Issie, że nie mogą spodziewać sie szybkiego powrotu do domu bo... nie darowałabym sobie gdybym nie odwiedziła mojego byłego podopiecznego - Beethowena vel Berga.
A tu już fotki ze pierwszego spaceru w nowym domu.
Borys prowadzony przez Mirkę, genialnie bez najmniejszych oznak zdenerwowanie minął podejrzanych, wygadujących jakieś bzdury mężczyzn. Byłam z niego bardzo dumna, ale sądzę, że Iwona jeszcze bardziej.
Czy ktoś ma pomysł w jakich okolicach zamieszkał Borys ?