Bardzo mi przykro, kiedy 12-10-2011 odszedł mój ukochany Luka (berneńczyk oczywiście), świat mi sie usunął pod nogami. Był ze mna 5 lat. Bardzo chorował i teoretycznie powinnam być na to gotowa, ale nie byłam - nikt nigdy nie jest. Myślalam, że nie dam rady, że się nie pozbieram, żyłam jak automat, płacząc co chwila i marząc by wrócił choć na chwilę, bym znów mogła go przytulić, pójśc na spacer... po dwóch tygodniach, przez przypadek znalazłam fundacje... po przeczytaniu historii o potrzebujących berneńczykach, wiedziałam co może mi pomóc, co powinnam zrobić - tam czekała Bona. Zadzwonilam i umówiłam sie z Elza. Poznałam Bonę (teraz Lenkę) i się uśmiechnełam, wiedziałm, że teraz dam radę, że już nie będzie tak bolało..., że z czasem wszystko będzie lepiej. Luka jest w moim sercu, tęsknie za nim, ale kiedy jest mi smutno, patrzę na Lenkę i jestem szcześliwa. Podchodzę do niej przytulam, opowiadam o Luce. Wiem, jak bardzo Wam ciężko, ale miesiące które daliście swojej suni a ona Wam są nie zapomniane i dla takich chwil w życiu warto sie uśmiechać.
Trzymajcie się. Gorąco pozdrawiam.