Jak ja nie lubię jak mnie ktoś budzi w środku nocy!
Dzisiaj niestety zostałam postawiona brutalnie do pionu po 5 rano.
Usłyszałam cichy głos Przemka: "Berneńczyka nie ma w kojcu" (już nawet imion się ich nie uczy bo co chwilę się zmieniają)
To podziałało lepiej niż kubeł zimnej wody. W ciągu kilkunastu sekund stałam juz pod drzwiami w piżamie, zimowej kurtce i z kaloszami dziwnie ciasnymi na gołych stopach.
Gdy zamykałam drzwi usłyszałam tylko: "Spokojnie on jest...."
No i rzeczywiście był zwinięty w trąbkę obok kojca. Jakże ucieszył się na mój widok. Założyłam jakimś cudem smycz wijącemu się akrobacie i poszliśmy na spacer.
Pomyślałam sobie - dzisiaj po południu akcja wzmacniania kojca zaklepana!
Goran dostał jeść i zadowolony odpoczywał w promieniach porannego słońca. A ja wreszcie spojrzałam na pijące mnie wciąż kalosze... jeden okazał się być dziecięcym a drugi owszem mój ale nie na tej nodze co trzeba