Tak, to już miesiąc. Minął już miesiąc jak Tobiś jest z nami. Mieliśmy już przygodę z kaktusem, który mimo swojego metra wysokości został strącony ogonem podczas ogromu radości. Były kotlety mielone cioteczki, które leżały w woreczku tuż obok nosa Tobiego i nie zostały nawet poruszone. Było dużo radości, wspaniałych chwil i mamy nadzieję, że będzie jeszcze więcej.
Tobiś gości w domu wita z radością i spokojnie leży na swoim posłaniu. W gościach też zachowuje się nienagannie. Najpierw poznaje gospodarzy a następnie obwąchuje teren, by zająć miejsce u stóp osoby, która mimo rozmowy będzie go miziać.
Nawet dziadkowie zaakceptowali intruza w domu, nie patrzą krzywo jak trochę sierści zostanie na podłodze czy rysy na parkiecie. Zdarzyło mu się też, że obszczekał dziadków wracających do własnego domu, ale wszystko z uśmiechem zostało przyjęte.
Serce dziadków, pradziadków i wszystkich, których spotyka na swej drodze zdobywa.
Najwięcej obaw było, jak nasz prawie 4-letni syn odnajdzie się w tej sytuacji, czy nie będzie się bał. Nasze obawy zostały rozwiane, między "chłopakami" jest wspaniała więź. Mały budząc się zaraz pyta gdzie Tobi, biegnie do niego, przytula się a nawet razem śpią na podłodze. Na wszelkie zaproszenia odpowiada, że nie możemy przyjechać, gdyż mamy psa, no chyba że z Tobisiem. To jego oczko w głowie, najchętniej nawet do przedszkola by go zabierał.