Najgorsze efekty daje zwykle udawanie, że czegoś nie ma. Dlatego właściciel zwierzęcia powinien być uczciwie poinformowany o wszystkich za i przeciw. Zwykle nie jest - zależnie od ideologicznej opcji informatora, albo dowiaduje się, że okaleczy i straszliwie skrzywdzi zwierzę, albo że to drobiazg nie wart uwagi. Nie ma organów niepotrzebnych, jedne można usunąć i szkody są wytedy większe lub mniejsze, innych usunąć się nie da. Tycie suki po sterylizacji to nie jest jedyny i największy problem, jaki może ją spotkać. Sama mam sukę wysterylizowaną w wieku lat 6 (więc nie żadną młódkę), która od 4 lat funkcjonuje dzięki hormonalnej terapii zastępczej, bez niej byłaby - pozwolę sobie zacytować "pandemonium powikłań". Taką terapię musi dopasować indywidualnie do zwierzęcia dobry weterynarz i taka terapia kosztuje kilkadziesiąt złotych miesięcznie. To się może zdarzyć lub nie, ale należy otwarcie i uczciwie mówić, że się zdarza i to nie tylko u suk sterylizowanych bardzo młodo. Nikt nie prowadzi statystyk suk, które prosto z "kochającego" domu wylądowały na chłopskim podwórku, bo po sterylizacji nie trzymały moczu. Sama znam dwie: jedną uratowała potem moja vetka, a jednej (rotweilerki) nie udało mi się uratować, do tej pory mną trzęsie, jak sobie o sprawie przypomnę.
Widzisz harkon przymus prawny ma wtedy sens kiedy można go wyegzekwować. To będzie kolejny martwy przepis, nasze prawodawstwo się od takich roi. Nic nie zastąpi ludzkiej wiedzy i jakby to nazwać - ludzkiej przyzwoitości. Ale do tego potrzebna jest szeroko prowadzona akcja oświatowa i wychowywanie społeczeństwa w zupełnie innym stosunku do przyrody i zwierząt; wszystkich zwierząt, nie tylko psów i kotów.