Tak jak pisałam wcześniej właściciele
Barrego nie są złymi ludźmi, byli wdzięczni za szansę daną ich psu.
Tego dnia gdy go zabieraliśmy przekazali Fundacji 150 zł.
Teraz czas na bajkę pod tytułem:
"Miękkie futerko Miśka".
Nemo wspomniał już, że
Barry musiał dostać sporą dawkę leku nasennego by dało się zrobić z nim cokolwiek... A i wtedy co chwila zrywał się próbując pożreć natręta, który majstrował mu przy szyi ! Tym natrętem byłam ja.
Oto co kryło się pod warstwą filcu.
To również było powodem prób ocierania się psa o nogi człowieka, któremu ufał... a który nie potrafił dostrzec prośby o pomoc!
Jaja much ukryte głęboko w sierści.
Skupiska larw zagnieżdżonych w skórze, po rozchyleniu sierści rozpełzających się natychmiast w różnych kierunkach.
Wiele razy w czasie oczyszczania skóry
Barrego brało mnie na wymioty...
Wiem, że też nie pozwoliłabym się dotykać gdybym odczuwała taki ból... Może nawet gryzłabym cały świat!
W podgardlu zebrały się ogromne ilości ropy...
Najbardziej martwi mnie podawanie mu usypiacza co drugi dzień, on nie pozwoli tak po prostu zmienić sobie opatrunku... Jak długo wytrzyma serce...
Nie jestem pewna jaką kwotą zamknie się leczenie
Barrego, wiem jedno- będzie długotrwałe i kosztowne ze względu na charakter i wagę psa.
edit: kliknięcie na obrazek pozwoli go trochę powiększyć