a to historia z dziś rano:
Jadąc do pracy, drogą wśród pól kukurydzy, w pewnym momencie, zauważyłam że w kierunku drogi coś się zbliża. Odniosłam wrażenie, że wśród kolb, widzę końcówkę ogona – biały pędzelek. Noga z gazu, hamulec wciśnięty do końca i w tym samym momencie przed maską mam berneńczyka. Zdążyłam wyhamować, zadziałał szósty zmysł, ulga, ale pies zaczął biegać między pędzącymi autami.
Ułamki sekund, jestem na środku drogi ale mam psa przy sobie. Tragedia zażegnana, uff...
Rozglądam się gdzie właściciel, bo sunia ma obrożę, ale wokół pusto.
Sunia, zostaje przypięta do smyczy, bez oporów wskoczyła do bagażniku. Pytanie – co teraz…, za 15 minut mam być w pracy, a tym czasem…
Telefon do Eli, że mam psa, że będę szukać właściciela, jednak pies nie ma identyfikatora, więc może będzie potrzebna akcja z ogłoszeniami. Ela czeka na sygnał.
Pojechałam z sunią do lecznicy dla zwierząt, z nadzieją, że może ma chip. Nadzieją okazała się słuszna, jest chip, ale dane właściciela zastrzeżone.
Rozsądna Pani weterynarz wykonuje telefony i mam adres zamieszkania, ale bez telefonu.
Zawiozłam więc sunię do właściciela. Pani czekała…, bo zauważyła mnie zanim zatrzymałam samochód. Pies szczęśliwy, właściciel też.
W całej historii, najbardziej mnie zadziwia - po co chip, jak zastrzegamy swoje dane.
Zakładając, że kierowca się zatrzyma, to czy będzie mu się chciało szukać właściciela? Na pewno nie, bo dodam, że sunia wycieczkę miała udaną, gdyż od głowy po ogon ociekała aromatyczną kupą, którą zostawiała w aucie i na moich spodniach.