Keniutek wyszedł do ogrodu w piątek po południu, szczęśliwy, zdrowy, rozegzaltowany jak to On...
wezwany za ok. 20 minut wrócił zamany bólem...
natychmiast wizyta u weta, badania, brak czegokolwiek, żeby się przyczepić, wszystko działa, pies cierpi...zdjęcia rtg, usg, kroplówki, zastrzyki, wlewy, wszystko, tłum lekarzy wokól Niego...
pies słabnie, leży w szpitalu, konsultacje, kolejne badania...mija 12 godzin... nie wiadomo co, a pies umiera... wreszcie diagnoza...potworna, bo nie wiadomo jak to sie mogło stać...
pęknieta przepona, uszkodzenia narządów wewnętrznych, płyn w opłucnej, krew w osierdziu...
wielonarządowy uraz, jak po pobiciu, po wypadku...
stan krytyczny...
Wreszcie chwila ulgi, zabiegi, pomoc, lekarze naprawdę robią co mogą, On wstaje, łapie kontakt, jest nadzieja, będzie operacja...
Lekarze zalecają nam wrócić do domu, po 28 godzinach leżenia z Nim na podłodze...odpocząć i wrócić...Keniuś ma szanse, leży w szpitalu pod ciągłą kontrolą cudownej techniczki...nagle telefon...serce stanęło i nie podjęło pracy mimo długiej reanimacji...
I został ten potworny ból...jakby miał rozerwać serce...
Psy były w zabezpieczonym, zamkniętym ogrodzie, na dworze chodził tylko tfu "teść"...
Nie mam dowodów, nikt nic nie widział...