Neli już była pod naszą opieką.
Odrobaczylismy, odpchliliśmy, wyleczyliśmy, wypielęgnowaliśmy... Potem szukaliśmy odpowiedniego domu.
Paulina płacząc do słuchawki błagała o jej adopcję. Przeszła całą procedurę adopcyjną i wydawało się, że to osoba empatyczna i rozumie język polski...
Miało być już na zawsze szczęśliwie i bezpiecznie...
A to zdjęcie sprzed 5 minut
Jak bardzo się myliliśmy okazało się 6 kwietnia 2014, na wizycie poadopcyjnej.
Na miejscu pobytu psa wskazanym w umowie adopcyjnej nie było Neli, a z progu domu świdrowały obcych oczy innego psa.
Na pytanie gdzie jest Neli nie otrzymaliśmy jasnej odpowiedzi.
Mamrotanie o oddaniu psa w lepsze warunki, do innego domu, nie zadowoliło wolontariuszy. Jednak nie mieli możliwości przymuszenia Pauliny B. do podania adresu nowych opiekunów.
Paulina telefonów i e-maili od nas nie odbierała więc jedynym wyjściem było złożenie zawiadomienia do Prokuratury, która sprawę Neli przekazała do rozpoznania przez Policję w Dobrej.
Funkcjonariuszom jesteśmy bardzo wdzięczni za zaangażowanie, przyznam szczerze, że nie spodziewaliśmy się tak przykładnego podejścia do sprawy.
W czwartek 8 maja Paulina B. składała wyjaśnienia na komisariacie. Po wyjściu nagle jakimś cudem przypomniała sobie o numerze telefonu do mnie.
Celem tej rozmowy było przekonanie mnie, że Neli jest w bardzo dobrych rękach, zadbana i kochana przez nowych właścicieli. Na pytanie dlaczego trzeba było angażować Policję w tę sprawę Paulina odpowiedziała tylko, że szkoda, że tak się stało... Jednak prosi by naprawdę dobrze sprawdzić tych ludzi i zostawić im psa bo wiedzie tam dobre życie.
Na miejsce udaliśmy się tego samego dnia, późnym wieczorem, wraz z funkcjonariuszem Policji.
"Nowy dom" Neli okazał się wiejskim podwórkiem,
"nowa właścicielka" skwitowała naszą decyzję o odbiorze psa stwierdzeniem: < I dobrze, będę miała jednego mniej do wykarmienia!>
Po uchyleniu bramy Neli podeszła do mnie i po raz pierwszy zamachała ogonem...
A ja ? Pochyliłam się, rozgarnęłam sierś i to co zobaczyłam wywołało uczucie dotkliwego chłodu.
Pchły i gnidy były wszędzie, gdziekolwiek rozchyliło się sierść. Nie tylko jak zwykle na karku i u podstawy ogona.
Sfilcowana kołtuny stanowiły doskonałą kryjówkę dla tych owadów.
Do domu dotarliśmy po godzinie pierwszej w nocy.
Założyłam Neli obrożę przeciwpchelną i jednocześnie zakropiłam kroplami.
Zdjęcia, które zobaczycie poniżej zrobiłam dwa dni później, kiedy dywan pcheł zaczął obumierać.
W Miliczu tymczasem zamieszkuje Orsa.
Kitek zgłosiła się z pomocą i dziś wieczorem zabrała Nelinkę do siebie.
Zaczynamy szukać domu dla tej wyjątkowo delikatnej suni.