Wizyty przed adopcyjnej się nie obawialiśmy. Aga może pamięta jak stara baba się popłakała na widok berneńczyka. A jaka byłam strasznie zawiedziona że Redi to nie dla nas i nie zostaje.
Baliśmy się czy pies nas zaakceptuje, czy po takich przejściach będą w stanie jeszcze raz zaufać. No i czy się sprawdzimy i damy radę. Baja bo chora, kłębek strachu i niepewności. Berni bo trzymany w kojcu, ponieważ podobno był wyjątkowo agresywny (ten ktoś powinien mojego kochanego psiura w czubek ogona cmoknąć, za te brednie) A Jerry? Baliśmy to czy zdążymy go odebrać.
Myślę, że dla każdego tutaj najtrudniejsze jest podjęcie tej pierwszej decyzji, że nie szczeniak, nie hodowla, tylko ktoś kto potrzebuje nas bardziej. Ktoś kto już najczęściej złe wspomnienia, przeżycia, skojarzenia, no i swój ukształtowany charakter. I chociaż "staż" mamy króciutki nigdy nie przyszło nam do głowy żałować tej pierwszej decyzji.