No i jesteśmy w domu. Chciałam odczekać dobę zanim cokolwiek odpiszę bo
Muna: zmienia się z każdą chwilą.
Przede wszystkim spędziliśmy przemiłe popołudnie z Fszut (:)), Elzą i jej rodziną oraz Kasią. Tak się zasiedzieliśmy, że zrobiło się ciemno a i tak nie chciało się wyjeżdżać.
Muna jak anioł poszła z nami do samochodu - bezceremonialnie wpakowała się do bagażnika - nie czekając nawet na kocyk pod pupę. Przez całą drogę siedziała cichutko a i my nie zaglądaliśmy do niej - podróż z obcymi, to dla niej wystarczający stres.
Po nieco ponad 2 godzinach przyjechaliśmy do domu a Śląsk powitał nas śniegiem. Na podwórku najpierw obeszłam z
Munką dookoła wszystkie kąty - nie obyło się bez pozycji pt. "pies-kamień" bo
Munka zatrzymywała się przy samochodzie, myśląc pewnie zaraz wskoczę spowrotem do bagażnika, zamknę oczy i będę znowu z Fszut:)
Po kilkunastu minutach weszłyśmy do domu - o dziwo bez żadnych oporów.
Munka czekała spokojnie patrząc z wyrzutem "no a kto mi wytrze łapy?"
I pojawił się piewszy problem - schody. Po krótkiej pozycji "pies-kamień-i-w-ogóle-mnie-tu-nie-ma" delikatnie na opuszkach łap i przy małej zachęcie (dziękuję Elzie za radę zaopatrzenia się w szelki:)) poszłyśmy na górę. Od razu na legowisko
Muni Królewna spojrzała na legowisko z miną "a kto tu jeszcze będze ze mną spał?" - przyznaję trochę przesadziłam z rozmiarem...
i odwróciła się i na paluszkach, delikatnie nadal z ogonkiem podkulonym poszła pozwiedzać. Za każdym razem zawracałyśmy na legowisko, gdzie w międzyczasie pojawił się kocyk. Wieczorem wyszłyśmy jeszcze obejść podwórko - o dziwo zjadła jeszcze kilka smakołyków i jeden raz, na tyle na ile pozwolił jej na to podkulony ogon nieśmiało i delikatnie machając ogonkiem podeszła do mnie i pozwoliła się poprzytulać.
Potem rozłożyła się na legowisku i grzecznie i cichutko przespała całą noc. Dzisiaj okazało się, że się zwyczajnie zabetonowała na pontonie - w ogóle nie chciała się z niego ruszać. Na poranny spacer musiałam pomóc jej wstać ale gdy podeszła do schodów nie było juz żadnych wahań - ładnie zeszła na dół i poszłyśmy na dwór.
Wtedy też nareszcie pozwoliła sobie na pierwsze siku - już myślałam, że nie tylko nie wydaje głosu ale i nie siusia. Przez cały dzień nie pozwoliła się ruszyć z legowiska - myślę, że nadal boi się chodzić po panelach - robi to niezwykle ostrożnie - jakby na opuszkach aż do momentu gdy znajdzie się na kaflach. Ogon jest nadal podkulony ale gdy podchodzi do mnie i do miski to jakby lepiej. Muszę się pilnować bo na początku chętnie zaniosłabym jej miske na posłanie. Musiałam pomóc jej zejść z legowiska bo za nic nie chciała się ruszyć. Po południu poszłyśmy na pierwszy krótki spacer - idzie bardzo ładnie, nadal podchodzi pod nogi, zaliczyłysmy jeden raz pozycję "pies-kamień" ale jak na pierwszy raz ze mną to naprawdę ładnie. Wróciłyśmy wreszcie zjadła, napiła się - były przytulanki, drapanki - ona ma tak cudowne i łagodne spojrzenie. Oparła mi się o dłoń - i wtedy poczułam, że jest nasza:). Wieczorem pozwoliła się wyprowadzić "dużemu panu" - wcześniej pierwszy raz sama i dobrowolnie zeszła z legowiska i przyszła się pogłaskać. Jej zachowanie zmienia się z każdą chwilą. Jest nadal wylękniona, zachowuje rezerwę, pilnuje legowiska jak jedynej bezpiecznej przystani ale
cuda cuda - z każdą chwilą :) Siedzę obok niej a ona ...chrapie :)
rozłożona z wyciągniętymi łapami, no i wygląda na to, że legowisko wcale nie jest za duże ...
Nie mam zbyt wielu zdjęć bo aparat powoduje natychmiastowe wycofanie i odwrócenie głowy - ale wszystko jest kwestią czasu :)
Niektórym gwiazdka przytrafia się więcej niż raz w roku ... w tym roku padło na nas :)
Serdecznie dziękuję Buni, pani Małgosi, Elzie i Fszut za tą słodycz, anioła dobroci i łagodności - jesteśmy bardzo szczęśliwi i dopilnujemy aby
Munka czuła się u nas jak w spa :))
I jeszcze wspomnienie wizyty przedadopcyjnej: (Benio jest w kuchni :)