Witajcie...z domu pełnego "szwajcarskiej precyzji" idzie jak.....z płatka. Tyle sie wydarzyło ...ale po koleii...
Dzieci właśnie
.
Wbrew obawom, strachowi i niepewnościom dom jest w idealnej harmonii. Nie ma krzyków, wymuszania , gryzienia.
Wyjechaliśmy od Ani to w samochodzie "niemcy były" każdy w stanie wojny. On na przodzie samochodu , ona w tyle. Nie bardzo na siebie patrzyły. Słychac było pomruki Dakoty. Siedziała na baczność a "mały" połozył sie i leżał. Czym dalej od Warszawy tym było miedzy psami i lepiej i bliżej siebie. W efekcie dojechały do domu leżac na jednym kocu ale łbami w przeciwnych kierunkach. W domu bez problemów. Zaadoptował sobie stare legowisko dakoty..na którym księżniczka nie śpi ...bo ma kanapę :)
Jedna rzecz je połaczyła... ja i jedzenie
Przed kuchnią siedzą jak najwspanialsze psie figurki. Zero kłótni warczenia, obok siebie.Idealnie
Dakota kilka razy pokazaa co się jej nie podoba, dostał strzał kłami po ogonie i się gówniarz uczy. Do nas dochodzi kiedy ona mu pozwoli a pozwala już co raz częściej...jak za długo i przegina to pokazuje mu bokiem piękne zabki. Jak za długo głaszczemy Dakotę, "mały" najpierw szczekał, potem warczał a teraz juz tylko narzeka , pomrukuje gardlowo, zaczepia nosem a potem i sie odwraca i odchodzi na posłanie . Ale Dakota tak jak by chciała mu to wynagrodzic i od dziś go nosem gdzieś tam smyrgnie po karku ale nie za duzo...żeby sobie chłop nie myślał że jest "miętka" , albo spojrzy mu w oczy tak jak by mówiła " widzisz kochają mnie ciebie też będą jak ja będę chciała". Nawet nie wiecie jakiej trzeba dererminacji i cholernej samokontroli żeby Kastora nie całować i nie miziać jak tak stoi sierotka. Jak stanie i to swoje spojrzenie amanta sypnie na mnie to mi kolana dygocą ...ale jak mus to mus. Jeszcze przyjdzie czas na mizianie i miłość po równo dla obu.