www.pasterzeforum.pl » ROZMOWY O WSZYSTKIM I O NICZYM » HYDE PARK (Moderator: Aga)
 » Z BERNEŃCZYKIEM POD PACHĘ. WAKACJE.

Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji


© 2017 Fundacja Pasterze. Wszelkie prawa zastrzeżone. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację Regulaminu

Autor Wątek: Z BERNEŃCZYKIEM POD PACHĘ. WAKACJE.  (Przeczytany 7270 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline Aga

  • Pasterz
  • ******
  • Wiadomości: 2435
Z BERNEŃCZYKIEM POD PACHĘ. WAKACJE.
« dnia: Luty 17, 2011, 17:34:35 pm »
JEDZIEMY NA WAKACJE

W środę wieczorem, jako osoba nad wyraz zorganizowana i przewidująca, przytargałam z piwnicy walizki i porozstawiałam na podłodze w salonie... Taaa... Skoro wakacje zostały zaplanowane w lutym, od kwietnia już się nie mogłam ich doczekać, myślę, że środa była jak najbardziej odpowiednim dniem na rozpoczęcie pakowania. Z drugiej strony, zadziwiło mnie bardzo, że jestem na tyle podekscytowana całym tym wyjazdem, że nie potrafię się skupić nad listą potrzebnych rzeczy. Cholera, może jednak trzeba było zacząć pakować się we wtorek? No nic - pójdziemy na żywioł i będziemy pakować się spontanicznie! Tzn. najpierw wrzucamy to, co oczywiste, a potem mamy jeszcze dwa dni, żeby dorzucać to, co się przypomni!
Po 30 minutach Marcin z rozgoryczeniem ogarnął wzrokiem pobojowisko w salonie i stwierdził kategorycznie, że absolutnie i bezapelacyjnie w naszym kombi nie pomieścimy się w żaden sposób. Jakże byłam zaskoczona, zważywszy na fakt, że nie poznosiłam jeszcze nawet do końca pierwszej partii - czyli tego, co miało być oczywiste. Wyrzut w moich oczach szybko wygonił Marcina do kuchni. Wyrzut - ba! Bez 'dziamgania' pod nosem się nie obyło - sobie wybrał auto, rodzinne podobno, a ja mam może w dziadówę się spakować na wakacje?...
Na szczęście (jego oczywiście) szybko obmyślił niecny plan wymontowania z tyłu środkowego fotela - tym sumptem dostałam pozwolenie na spakowanie nas w dwie walizki.
Atmosfera stopniowo gęstniała, a emocje sięgały zenitu. Przemknęła mi tylko myśl, że przy takiej tendencji wzrostowej, najpóźniej o czwartej nad ranem w piątek eksploduję po prostu z nadmiaru ów emocji. Nie tylko ja zresztą - Redi też jakiś podekscytowany się zrobił. Chociaż... Nie, to chyba nie podekscytowanie? Przyjrzałam mu się dokładniej, jednocześnie zastygając w bezruchu z kompletem Hanusinych majtek w lewej dłoni. Leżał wkomponowany w bajzel w salonie i sapał niemiłosiernie. Duży faflun śliny wisiał mu z pyska. Cmoknęłam na niego raz, ale nie zareagował. Cmoknęłam ponownie - ale i tak reakcji się nie doczekałam... Jego rozbiegane spojrzenie próbowało ogarnąć to, co zdążyłam uczynić z salonu. On miał najnormalniej obłęd w oczach!...
Ja sama natomiast poczułam się w pierwszej chwili zdezorientowana. Rozważyłam jeszcze ewentualność, że to potrzeby fizjologiczne i pragnienie spaceru tym spowodowane, tak na niego działają. Przyjęta teoria uspokoiła mnie całkowicie. Marcin został natychmiast zobligowany do wyjścia, a chcąc uniknąć mojego 'dziamgania', lub też, broń Boże, zaprzęgnięcia go do pomocy przy pakowaniu - prośbę mą spełnił prawie natychmiast.
Po powrocie pies nadal sapał - ale głupio raczej by było, gdyby nie sapał po harcach wieczornych na łące... Tak więc dałam mu spokój, mimo, że znowu ulokował się pomiędzy walizkami, a przy okazji na mojej sukience. Było już po 23.00 kiedy walizki, nie wiadomo jakim cudem, wypełniły się po brzegi, a sterty wokół wcale nie zmalały. Ogłosiłam kapitulację i poszłam spać.
Kiedy rano zeszłam do salonu - Redi leżał w dalszym ciągu w samym centrum pobojowiska, sapał niemiłosiernie i równie niemiłosiernie się ślinił. Hmmm...
- Marcin, czy on się załatwił wieczorem? - wrzasnęłam wpatrzona w schody, żeby usłyszał mnie w sypialni.
- Nooo... - odwrzasnął, choć zdążył w międzyczasie opuścić sypialnię i pojawić się na schodach, przez co jego wrzaśnięcie było dużo mniej subtelne, niż moje.
- A miał rozwolnienie? - dodałam już normalnym tonem.
- Nie.
- To czemu tak sapie?!!! - spytałam z wyrzutem.
- Czy ja wiem? Jego zapytaj. - odpowiedział spokojnie wymijając mnie przy schodach i podążając w kierunku kuchni.
"Jego zapytaj" - ot mi odpowiedział. Się cynizmu z rana zachciało. Nie! Nie będę panikować! Wszystko jest w porządku, pies jest zdrowy, jutro jedziemy na wakacje, a w kuchni czeka na mnie kawa!

CZWARTEK

Po powrocie z pracy zastałam miskę z nietkniętym jedzeniem i psa pełnego euforii na mój widok. Euforia? U mojego Redzisława? No, Redi potrafi się cieszyć na widok człowieka, i owszem, ale nauczone samodzielności, stateczne dorosłe psisko nie skakało jak głupie na 'Dzień dobry', nie popiskiwało, nie szczekało i zazwyczaj powitanie trwało nie dłużej jak 3 minuty... A teraz siedziałam od 15 minut na krześle w kuchni (nadal w butach, bo nie miałam ich jak zdjąć), a on wcale nie miał zamiaru zejść z moich kolan.
No cóż... Patrząc na całą sytuację z perspektywy psa, szybko wyciągnęłam odpowiednie wnioski. Żadna to choroba, czy przypadłość jelitowa, a 'stresus pospolitus maksimus'. Redi - włóczykij i obieżyświat w obrębie swojej wsi, podróżował z człowiekiem niewiele - podróżował do schroniska, podróżował do Irka, później z Basiąlukasek do Eli, a Ela zabrała go w najdłuższą podróż życia - do mnie... O kolejnej podróży świadczyła rewolucja salonowa, podekscytowanie pańciostwa, jakiś dziwny zgiełk temu towarzyszący - wszystko to zbyt intensywne, by myśleć, że chodzi tylko o spacer - coś było na rzeczy, coś zawisło w powietrzu i on to wiedział... A kolejna podróż oznaczała dla niego tylko jedno - zmiany!
Żal mi się psiska zrobiło. Jakakolwiek próba zmniejszenia jego stresu nie miała najmniejszego sensu. Przecież nie byłam w stanie mu tego wytłumaczyć... Przecież pocieszanie, przytulanie tylko spotęgowało by jego stres... Musiał niestety przez to przejść... Mogłam mieć tylko pretensje do siebie, że nie rozegrałam tego bardziej subtelnie... Wkrótce miał się przekonać, że jest nasz na zawsze... Walizki wyniosłam na piętro, zgodnie z zasadą 'co z oczu, to z serca'. Trochę pomogło. Dobrze, że to już czwartek.

Matko, to już czwartek! A sporo rzeczy zostało jeszcze do załatwienia! Całe popołudnie spędziliśmy poza domem, głównie na zakupach wszelakich. Zakupy zrobiliśmy. Legitymację ubezpieczeniową podbiliśmy. Bagażnik na dach pożyczyliśmy (nie ma mowy, żebym 4 osoby i psa zmieściła w 2 walizkach - absolutnie). Zaświadczenie o prawie do głosowania wzięliśmy. Samochód popsuliśmy. Tak - samochód popsuliśmy ewidentnie i bezdyskusyjnie, a w zasadzie peguot wykonał komendę 'auto zdechło' - tak po prostu, bez uprzedzenia, bez oporów najmniejszych i bez wyrzutów sumienia jakichkolwiek względem rodziny w niego zapakowanej na trasie Szczecin - Goleniów. Ja się nie znam, nie wiem co się stało. Marcin może trochę się zna - ale co się stało, też pojęcia nie miał. Po 40 minutach postoju na poboczu i desperackich prób okiełznania 'drobiu' z tyłu auta, które jakby na złość jęczało: 'Kiedy jedziemy? Ja chcę pić! Mi się nudzi! Muszę siku!', zatrzymał się jakiś młody człowiek z propozycją pomocy - i on miał pojęcie. Do domu w końcu jakoś dotarliśmy. Peguot przez całą drogę kpił z nas bezlitośnie: 'zaraz zdechnę, zaraz zdechnę'. Wredne auto. Jak tak można w ogóle?!!! Przecież ja mam wakacje zaplanowane od lutego, od kwietnia nie mogę się doczekać, a ta franca musiała się popsuć dzień przed wyjazdem?!!!

W domu popiskująco-szczekający czekał Redi. Hanka padła na rękach. Konrad był głodny. Walizki w dalszym ciągu kipiały zawartością, a sterty, które zostały wyniesione na górę - nadal nie chciały się zmniejszyć. Marcin? Marcin desperacko próbował zorganizować naprawę auta. Peguot - sprytna bestia - wiedział, jak się popsuć, żeby nam życie utrudnić. Naprawa miała trwać 15 minut, kosztować niewiele i była tak banalna, że aż zadziwiająca. Poza jednym drobiazgiem - ów część, którą wymienić należało, nie była dostępna w żadnym sklepie, ani warsztacie - tylko w firmowym serwisie w Szczecinie, nota bene - na zamówienie... Zamówić się udało, wyżebrana dostawa - w piątek około 10.00 rano (więc pierwotna wersja wyjazdu o świcie legła w gruzach). Zajęłam się tym nieszczęsnym pakowaniem, żeby nie skupiać się na tym, jak bardzo jestem wściekła.

NADSZEDŁ TEN DZIEŃ

Mimo licznych przeciwności losu - byliśmy w końcu gotowi do drogi. 40 minut trwało wynoszenie bagaży i upychanie ich do auta - i to dosłownie upychanie. Mi osobiście towarzyszył nastrój niedowierzania. Jakoś cały czas miałam wrażenie, że za chwilę coś się stanie. Tylko czekałam. Reszta rodziny, łącznie z Redim, zajęła się warczeniem. Warczeniem na siebie nawzajem, warczeniem na przedmioty martwe, warczeniem na pogodę, warczeniem na co się dało. Redi... Tak, tak - Redi też warczał, ale głównie w kategorii 'na siebie nawzajem' - przedmioty martwe i pogodę pomijając. Od czwartku nadal nie jadł, tylko sapał i się ślinił niewyobrażalnie. Biedne moje kochane. Pilnował nas na każdym kroku, jak cień...

No w końcu! Jedziemy!!! Witaj przygodo! Buty na nogi i w drogę! Jeszcze tylko Rediego przypiąć na smycz. Ale Redzisław pod stołem w kuchni kategorycznie odmówił wyjścia spod niego z własnej woli. Cmokam, wołam, pada w końcu komenda: 'Redi, do mnie'. Wygramolił się z wyraźną niechęcią, zrobił trzy kroki i zatrzymał się, zastanawiając się zapewne, czy nie uciec z powrotem pod stół. Posłuszne psisko, wbrew własnej woli, podeszło w końcu do mnie, jak do swego kata i oprawcy. Dokładnie ten sam rytuał przeszliśmy przy wychodzeniu z domu, potem przy przejściu przez furtkę, przy samochodzie już nic nie pomogło. Niech nikt absolutnie nie waży się mi kiedykolwiek powiedzieć, że pies nie potrafi czuć, tak jak człowiek!... Tyle bólu w oczach nigdy nie widziałam, co tamtego dnia przy samochodzie w oczach mojego Rediego... I wszystkim nam zrobiło się jakoś tak cholernie i niewyobrażalnie przykro z tego powodu... Kiedy zaczął na nas warczeć, serce mi pękło na pół. Nagle podróż ku wielkiej przygodzie była już tylko drogą przez mękę mojego psa... Wiedziałam, że będzie dobrze, że będzie to najważniejsza lekcja dla niego z poczucia bezpieczeństwa i wiary w to, że jest dla nas kimś bardzo ważnym - dlatego nie zważając na jego opór, na rękach wsadziliśmy go siłą do samochodu...




Odp: Z BERNEŃCZYKIEM POD PACHĘ. WAKACJE.

Offline Aga

  • Pasterz
  • ******
  • Wiadomości: 2435
Odp: Z BERNEŃCZYKIEM POD PACHĘ. WAKACJE.
« Odpowiedź #1 dnia: Luty 17, 2011, 18:22:57 pm »

JEDZIEMY!!!

W podróż wyruszyliśmy około godziny 16-tej - natychmiast, jak tylko uporaliśmy się z naprawą peguota i upchnęliśmy w niego wszystkie bagaże - przez moment przemknęła mi przez głowę dziwna myśl, że jadę chyba z całym dorobkiem mojego życia. Na szczęście Redi i dzieci też się jakoś zmieścili, co skłoniło mnie do refleksji, że wredne auto, ale jednak rodzinne. No kto by się spodziewał?
Pogoda nie okazała się zbyt łaskawa i upał tego dnia był nie do wytrzymania. Ale żeby było zabawniej (mimo, że zdania od 'ale' zaczynać nieładnie), pamiętać należy, że się auto na nas uwzięło bezceremonialnie... Doprowadzając nas tym samym do rozpaczy ogromnej i bluzgów pod nosem (mimo obecności nieletnich) tuż przed wyjazdem brutalnie i bezczelnie wyświetlacz od klimatyzacji rozbłysł triumfująco i, niczym nóż prosto w plecy, pojawił się komunikat 'empty'... Wszystkim bez wyjątku pot, za przeproszeniem, po dup... kapał. Poczuliśmy się jak konserwa tyrolska, ale byliśmy już tak zdesperowani, że nic nie było w stanie nas powstrzymać! I w ten oto sposób stanęliśmy w obliczu 6 godzin jazdy, w ponad 30-to stopniowym upale, z dziećmi i psem w komplecie...


I SIĘ ZACZĘŁO...


Mniej więcej 5 km za miastem Konrad (dziecię moje najstarsze - dociekliwe z natury bardzo) zaczął dopytywać, kiedy w końcu dojedziemy na miejsce, Hania (dziecię moje najmłodsze - głodne z założenia) zaczęła brutalnie domagać się jedzenia. I się zaczęło... Dobrze, że więcej dzieci nie posiadam, bo chyba bym się kazała na najbliższym parkingu leśnym wysadzić i zostawić w cholerę!...
Oczywiście, że powinnam się była tego spodziewać, oczywiście, że tak jest za każdym razem z nimi, a mimo to mniej więcej po godzinie jazdy byłam zdruzgotana. Ja z przodu, oni z tyłu poupinani w tych fotelikach. Jako jednoosobowa firma 'Wars wita was', próbuję się sprawnie i zręcznie zorganizować z całym tym majdanem, który niestety mam między nogami na podłodze. Do tego robię za GPS z pamięcią podręczną w postaci listy kolejnych miejscowości w swoim kajeciku. A czasami jeszcze za studnię życzeń wszelakich. I proszę bardzo: Kanapeczka raz!... Już podaję picie... Nie, nie mogę ci dać resoraka, bo wszystkie zabawki są na dachu!... A ty nie chcesz kanapeczki?... Marcin, nie wiem w którą stronę na Wałcz!... Dobrze, trzymaj wafelka... Oj, spadła ci szyneczka?... To mama da ci inną kanapkę... Nie! Nie dam rady podnieść jej z podłogi!... Wytrzyj ręce... Ale nie w spodnie!!!... Jak to wylałaś picie?... Skręć w lewo... A może byście przestali już jeść?!... Nie, jeszcze nie dojeżdżamy... Co to znaczy, że jesteście ciągle głodni???... Właśnie, że będę śpiewać, bo lubię!...

KATASTROFA


Po godzinie jazdy - z ręką na sercu - o niczym innym bardziej nie marzyłam, jak o porzuceniu mnie na leśnym parkingu. Do tego, słuchajcie - katastrofa!!! SKOŃCZYŁO SIĘ PICIE!!! Wszystkie butelki puste. Pot nadal cieknie wszystkim po wiadomo czym - i nie tylko. Cała trójka patrzy na mnie z wyrzutem i żebrze o coś mokrego. Skąd, powtarzam - skąd mogłam wiedzieć, że 4 litry napoju, 3 litry wody gazowanej i 2 Kubusie cała ferajna pochłonie w przeciągu zaledwie 1,5 godziny. Były co prawda jeszcze 2 butelki kranówy z przeznaczeniem dla Rediego, ale żadne nie chciało.

W poszukiwaniu bodaj najmniejszego wiejskiego sklepu przy trasie pokonaliśmy kilkadziesiąt kilometrów. Dopiero w Wałczu udało nam się namierzyć sklep, a w zasadzie supermarket. Ponieważ wszyscy zgodnie uznali, że winną całego zamieszania i spowodowania tej strasznej katastrofy jestem ja sama - dlatego też mnie wydelegowano na bieg przełajowy między regałami po zaopatrzenie stosowne. Reszta kibicowała zaciekle, choć głównie duchowo, bo zostali w samochodzie. Był problem z odnalezieniem kasy (coś błędnik tu zaświrował w pewnym momencie i straciłam orientację), ale ostatecznie cała akcja trwała 8,5 minuty. Byłam z siebie taka dumna!

PIERWSZY POSTÓJ

Pod pretekstem napojenia rodziny, zaordynowałam natychmiastowy postój. Tak naprawdę chciałam spróbować zgubić się w krzakach, albo jakiś innych leśnych zaroślach. Najlepiej na zawsze... A przede wszystkim wypuścić psa - biedaczysko, najbardziej się chyba męczył w tym skwarze...
Wyjechaliśmy z Wałcza i skręciliśmy w pierwszą leśną drogę. Na postoju (oczywiście z wielką dumą) pełniłam zaszczytną rolę wszystkiego, co tylko przychodzi wam do głowy z czynności obsługujących. W pierwszej kolejności towarzystwo zostało 'wypięte' i puszczone wolno w obrębie auta. Ale szybko się okazało, że nie wszyscy z ów wolności mają zamiar i chęć skorzystać. Redzisław siedział w otwartym bagażniku i nawet o milimetr się nie poruszył (pomijając ruchy wywołane naprzemiennym ziajaniem i dyszeniem). Pomyślałam, że w ten sposób nie przeżyje tej podróży i musi wyjść - bodaj się napić. Wyciągnęliśmy go siłą. Wskoczył z powrotem. Wyciągnęliśmy go znowu i zamknęliśmy klapę od bagażnika. Przynajmniej nie warczał i nie próbował kłapać zębami, ale co z tego, skoro usiadł przy samochodzie i nawet pić nie chciał. Chcieliśmy się troszkę przejść, jednak wtedy Redi wpadł w popłoch - nie wiedział, czy pilnować nas, czy pilnować auta. Miotał się między nami i ostatecznie... położył się koło auta, rezygnując ze wspólnego spaceru. My też zrezygnowaliśmy, bo przecież sytuacja była bez sensu... Udało się go trochę podpoić i ochłodzić polewając wodą z butelki. Za to nie było już kłopotu z wnoszeniem psa do auta - błyskawicznie skorzystał z okazji i kiedy tylko klapa od bagażnika podniosła się do góry - pies już był w środku.

No cóż, można było jedynie westchnąć. Patrząc na niego, sama nie potrafiłam się pohamować i zaczęłam beznadziejnie sprawdzać, kiedy w końcu będziemy na miejscu.

Trzecia godzina jazdy minęła dość szybko, ale z czterema kolejnymi postojami, ponieważ co chwilę komuś chciało się siusiu. W związku z tym, zawrotnego dystansu nie udało nam się pokonać, a spoglądając na mapę, miałam wrażenie, że zbliżyliśmy się do celu raptem o milimetr.

AKCJA


Nagle słyszymy jakby chrząknięcie. Marcin zdezorientowany reaguje zdecydowanie szybciej ode mnie i rzuca spojrzenie we wsteczne lusterko.
- Cholera jasna! On się zrzygał!- natychmiast odwracam głowę, ale jedyne, co udaje mi się dostrzec przez sterty bagaży, to zarys czarnej kudłatej sylwetki, która właśnie ciężko opada do pozycji leżącej. Przez moją głowę bezwiednie przelatuje tylko myśl, jak ja teraz wyczyszczę jego kapę. Marcin jest najwyraźniej poruszony i zaniepokojony. Próbując nie wprowadzać stanu paniki, mówi łagodnym głosem do syna:
- Konradku, spójrz proszę, czy Redi się zrzygał... ? dopiero teraz i mnie dopada fala niepokoju, jednakże z zupełnie innego powodu. Przerywam mu natychmiast i zdecydowanie:
- Konrad, nie!!! ? i dodaję nieco ciszej do niego ? Czyś ty oszalał!? Każesz Konradowi spojrzeć? Chcesz, żeby za chwilę cały samochód był zarzygany?!
Spojrzenie Marcina przyznaje mi rację. Całe szczęście, że Konrad jak zwykle reaguje z pięciosekundowym opóźnieniem, więc zanim dotarło do niego zdanie tatusia, echem odbijało się już moje ?nie?. Po zagubionym spojrzeniu i kilkukrotnym zamruganiu rzęskami, stracił całkowicie zainteresowanie zaistniała sytuacją.

Skręcamy w pierwszą leśną drogę. Lecimy oboje na złamanie karku do bagażnika. Nic... Pies leży, dookoła czysto, czujemy się lekko zdezorientowani. Postanawiam jednak być wredną zołzą i 'urządzamy sobie' szósty z kolei postój. Tym razem podpinam Rediego na smycz i brutalnie wyciągam z samochodu. Idziemy w las. Marcin z dziećmi zostają przy aucie. Redzisław po kilkuset metrach jednak odpuszcza. A może po prostu czuje się w miarę pewnie na smyczy? Nie wiem. W każdym razie w końcu obwąkwiateke jakieś drzewo, w końcu zadziera łapę - trwa to dość długo... Z pustym pęcherzem ożywia się jeszcze bardziej. Odważnie spuszczam go ze smyczy, samochód stoi bardzo daleko i prawie go nie widać. Czuję duże uczucie ulgi, kiedy zamiast biec desperacko do auta, biega sobie po lesie i obsikuje kolejne krzaczory. Piękny, rozczulający dla mnie widok. Po 15 minutach wracamy. Pies jeszcze wypija prawie całą miskę wody i jedziemy dalej...

W ZOO

W Człuchowie (lub też gdzie indziej, bo nie pamiętam) robimy sobie postój na BP i idziemy pooglądać zwierzęta w ZOO. Taka atrakcja dla dzieci. Dzieciaki są zachwycone, choć w zasadzie to bardziej placem zabaw, niż zwierzętami. Marcinowi udaje się siłą ściągnąć Hanię ze zjeżdżalni i zaciągnąć pod klatkę z papugami. Największą atrakcją w ZOO okazał się... Berneński Pies Pasterski. Zaczepiali nas ludzie, robili Redzisławowi zdjęcia z ukrycia, a najbardziej Redim zachwycone były... lamy... Chodziły za nami jak cień wzdłuż ogrodzenia, tracąc całkowicie zainteresowanie wszystkim innym dookoła - nawet dokarmiającymi ludzikami. Przezabawnie to wyglądało.



A oto lamy hipnotyzująco wpatrzone w Redzisława:


Oczywiście trafił się taki jeden z kategorii: 'Niech pani trzyma to bydlę' - no ale cóż - tacy zawsze się trafiają


Hania za to nie mogła pojąć, że te tuby służą do karmienia - wedle jej teorii, w ten sposób można było sobie ze zwierzątkami pogadać...

NARESZCIE


Żeby nie było wątpliwości - oficjalnie informuję, że do celu udało nam się jednak dojechać. Opornie, bo opornie, ale jednak. Dzięki Bogu! W przyszłym roku nie jadę z tą ferajną dalej niż 100km od domu - mowy nie ma!

Przez najbliższe 10 dni miałam nabierać sił i odpoczywać po tej wyprawie. Miałam pewne obawy, czy to aby nie za krótko - ale szczerze mówiąc - było mi już wszystko jedno... 





Odp: Z BERNEŃCZYKIEM POD PACHĘ. WAKACJE.

Offline Nika

  • Aktywny Użytkownik
  • *****
  • Wiadomości: 1873
  • Płeć: Kobieta
Odp: Z BERNEŃCZYKIEM POD PACHĘ. WAKACJE.
« Odpowiedź #2 dnia: Luty 17, 2011, 18:40:36 pm »
 :laugh: :laugh: :laugh: Uśmiałam się do łez.

To ZOO jest na trasie Wałcz-Człuchów, tak bliżej Człuchowa. :th_0girl_curtsey:

Wars wita Was  :giggle: :giggle:
"Przeciętny pies jest przyjemniejszym człowiekiem od przeciętnego człowieka" - Andrew A. Rooney

Odp: Z BERNEŃCZYKIEM POD PACHĘ. WAKACJE.

Offline Nemo

  • Administrator
  • *****
  • Wiadomości: 671
  • Dura Lex Sed Lex
Odp: Z BERNEŃCZYKIEM POD PACHĘ. WAKACJE.
« Odpowiedź #3 dnia: Luty 17, 2011, 18:54:59 pm »
:laugh: :laugh: :laugh: Uśmiałam się do łez.

To ZOO jest na trasie Wałcz-Człuchów, tak bliżej Człuchowa. :th_0girl_curtsey:

Wars wita Was  :giggle: :giggle:

My na to mówiliśmy Canpol, od nazwy stacji benzynowej pod Człuchowem. Pochodzę z Chojnic(12km od Człuchowa), to wiem  :naughty:

Odp: Z BERNEŃCZYKIEM POD PACHĘ. WAKACJE.

Offline Aga

  • Pasterz
  • ******
  • Wiadomości: 2435
Odp: Z BERNEŃCZYKIEM POD PACHĘ. WAKACJE.
« Odpowiedź #4 dnia: Luty 19, 2011, 13:01:33 pm »
Znalazłam ten filmik  :backflip:
Zakochane lamy i Redzisław:  :giggle:

http://www.youtube.com/watch?v=De2Z_mIQO0Q

Odp: Z BERNEŃCZYKIEM POD PACHĘ. WAKACJE.

Offline ElzaMilicz

  • Pasterz
  • *****
  • Wiadomości: 7774
  • Veritas odium parit.
Odp: Z BERNEŃCZYKIEM POD PACHĘ. WAKACJE.
« Odpowiedź #5 dnia: Luty 19, 2011, 13:28:51 pm »
Fajowy!!!  :bravojs0:

Tez sobie zrobię taki filmik!  :cheesy:  :tongue:
...zło jest banalne, dobro niepojęte;  bez wiary przewracamy się o źdźbło trawy, z wiarą przenosimy góry...
Nara* Tina* Szila* Meda* Aza Jaga

Odp: Z BERNEŃCZYKIEM POD PACHĘ. WAKACJE.

Offline Aga

  • Pasterz
  • ******
  • Wiadomości: 2435
Odp: Z BERNEŃCZYKIEM POD PACHĘ. WAKACJE.
« Odpowiedź #6 dnia: Luty 21, 2011, 08:41:14 am »
POBUDKA

Pogoda była piękna, obudził mnie zapach siana. Niesamowite uczucie.
Nigdy nie przypuszczałam, że mój mózg mieszczucha z krwi i kości tak intensywnie zareaguje na tak banalną, wydawałoby się, woń. Zupełnie jakby było to coś niewyobrażalnie intensywnego i nad wyraz intrygującego, co dociera do podświadomości powoli, by nagle spowodować maksymalne jej pobudzenie. Zupełnie, jakby mój umysł próbował w jednej chwili ogarnąć wszystko, co wydarzyło się przez ostatnie 30 lat w moim życiu, desperacko poszukując definicji tego, co tak rozkosznie nim zawładnęło tego poranka.
A zapach ten nie był mi bynajmniej obcy... Zapomniany, a raczej... zagubiony, przytłoczony nadmiarem miastowych doświadczeń... Jednak z całą pewnością nie obcy. Mimo wszystko zaskoczył mnie równie mocno, jak zachwycił...
Przebudzona ze snu jeszcze przez krótką chwilę, bardzo króciutką, czułam się, jakbym była znowu małą dziewczynką biegającą po dobrze znanym mi podwórku. Zdawało mi się nawet, że słyszę w oddali muczenie krowy w oborze... I babcię wchodzącą właśnie do domu z kanką ciepłego mleka. Promienie słońca oślepiły mnie jednak tak bardzo, że nie byłam w stanie stwierdzić, czy to z całą pewnością ona. Odruchowo przyłożyłam dłoń do czoła, czekając, aż oczy w jej cieniu przyzwyczają się do oślepiającego światła. Kiedy z białego blasku zaczęły wyłaniać się kształty, odkryłam z rozczarowaniem, że moje oczy są szeroko otwarte, a dookoła mnie znajduje się zupełnie inny świat - świat, w którym kładłam się spać wczoraj wieczorem...

Rytmiczny łomot zabił ostatecznie tą sentymentalną podróż w przeszłość. Było mi nawet trochę przykro z tego powodu, ale mój umysł był już w pełni przytomny. I bez przytomności umysłu doskonale wiedziałam, co się za chwilę wydarzy... Hania będzie domagać się butli z mlekiem, Konrad będzie głodny jak zwykle, Marcin bluzgnie coś pod nosem, kiedy przewróci całą zawartość nie rozpakowanej walizki do góry nogami, a i tak nie znajdzie czystej koszulki, później ja będę ?warczeć?, kiedy nagle wszyscy zaczną mi się plątać pod nogami w kuchni, może jeszcze rozleję kawę...  :th_0girl_hysteric: Klasyczny, rodzinny poranek...

Leżałam nieruchomo w oczekiwaniu na ?dramatyczne? wydarzenia, które niewątpliwie lada moment miały nastąpić. Rytmiczny łomot zdawał się być jakby cynicznym wybijaniem kolejnych sekund przez wielki zegar z nocnego koszmaru.

 Tylko co to, do cholery, był za dziwny łomot?

Nie. Nie byłam w stanie określić źródła tego dziwnego odgłosu, mimo że dobiegał z bardzo bliska. Hania spała obok, z poetycko potarganymi włosami, które oplotły całą jej twarz. Malutkie, grubiutkie rączki spoczywały bezwładnie na poduszce. Przez chwilę poczułam chęć, by ją przytulić, objąć, ale... zbyt dobrze znałam ciąg dalszy. Hania funkcjonowała jak zabawka z funkcją on/off. Natychmiast otworzyłaby szeroko oczy, niezgrabnym ruchem grubych rączek odgarnęłaby włosy z twarzy, po czym zamiast ?Dzień dobry? usłyszałabym: ?Mleko mi daj!!!?... Ach, może tak jeszcze chwilę poleżeć w tej ciszy? Cofnęłam rękę gotową na czuły gest i przewróciłam się na plecy.

Łomot przebił się przez zamyślenie do mojej świadomości. Leżałam nieruchomo, starałam się nawet oddychać bezszelestnie, jakbym spodziewała się dzięki temu jakiegoś olśnienia co do odkrycia źródła tego hałasu. Po kolejnej minucie w bezruchu miałam wrażenie, jakby ?to coś? nie uderzało już gdzieś obok, tylko prosto we mnie. Kolejne uderzenia potęgowały uczucie frustracji. Po raz kolejny zmusiłam swój mózg do intensywnego myślenia. Po raz kolejny bezskutecznie. Głuchy, rytmiczny odgłos stawał się nie do zniesienia. Nie do zniesienia tym bardziej, że oczekiwałam momentu, kiedy obudzi resztę śpiącej rodziny. Irytacja ustąpiła miejsca podenerwowaniu. Podenerwowaniu tak silnemu i wszechogarniającemu, że przepełniło mnie uczucie desperacji. Porzucając rozkosz  panującego błogostanu, usiadłam na łóżku, gotowa przyjąć dzielnie 'na klatę' rodzinny poranek, mleka, śniadania, przeprawy z walizką i rozlaną kawę ? byleby tylko określić źródło tego uporczywego, cholernego walenia.  :zla:


W drzwiach do małej sypialenki, w której tak naprawdę mieściło się tylko łóżko i coś w rodzaju przejścia, o szerokości nie większej jak pół metra, leżał Redi. Leżał i patrzył na mnie jak zahipnotyzowany, dużymi, okrągłymi jak spodki oczami. Ogarnęło mnie nieodparte wrażenie, że leżał tak patrzył na mnie całą noc. Nawet nie drgnął, gdy usiadłam na łóżku. Tylko jego ogon namiętnie walił o kempingowe drzwi od toalety. Charakterystyczny łomot odbijał się echem od ścian kempingu, a na końcu rykoszetem walił prosto o moją głowę.  :th_dash1: Oj, tego to się nie spodziewałam.


Wyglądałam zapewne jak debil, siedząc tak na łóżku i patrząc na Rediego tępo, jakby nadal z niedowierzaniem, że rozwiązanie tej zawiłej zagadki jest tak banalne. Redi też patrzył na mnie, ale jego spojrzenie nie było tępe, było raczej zdezorientowane, przerażone... Przyjrzałam mu się uważniej, marszcząc przy tym w irytacji brwi i odkryłam pierwsze symptomy paniki. Doszłam do wniosku, że wygląda jakby był bliski obłędu.
Nie musiałam długo zastanawiać się, dlaczego. Przecież doskonale wiedziałam, jak strasznie stresującym przeżyciem był dla niego ten wyjazd... Nie, nie byłam już wcale zła ani podirytowana. Pokiwałam przecząco głową i westchnęłam ciężko:
- Głupol... ? powiedziałam cicho, nachylając  się w jego kierunku i patrząc mu prosto w oczy. W tym samym momencie mój mózg wrzasnął we mnie na cały głos: BŁĄD!!!! Redzisław poderwał się nagle, jakby go ktoś z procy wystrzelił. Mało tego ? jakby go ktoś z procy wystrzelił celując idealnie w moją twarz, z resztą celnie niestety, więc zanim zdążyłam się na powrót wyprostować, uderzyło we mnie 40kg mojego psa. Półmetrowe przejście nie stanowiło o dziwo żadnej przeszkody w tym szaleństwie. Zdawało się, że jego ogon wali już teraz o wszystko naraz. Pomyślałam jeszcze przez chwilę, że w tej małej sypialence dokona się zaraz istny, niewyobrażalny akt destrukcji, siejąc za sobą ogrom realnych, materialnych zniszczeń. Zdążyła mi tylko przemknąć przed oczami wyobraźni zszokowana twarz Romy na wieść o zdemolowaniu kempingu przez psa, kiedy usłyszałam za plecami:
- Mleko sce!

No tak... Błogi, wakacyjny poranek...   :th_0girlactive:



Odp: Z BERNEŃCZYKIEM POD PACHĘ. WAKACJE.

KamaG

  • Gość
Odp: Z BERNEŃCZYKIEM POD PACHĘ. WAKACJE.
« Odpowiedź #7 dnia: Marzec 03, 2011, 13:30:51 pm »
boskie :cheesy:
będą dalsze odcinki? :grin:

Odp: Z BERNEŃCZYKIEM POD PACHĘ. WAKACJE.

Offline sabamlis

  • Nowy Użytkownik*
  • *
  • Wiadomości: 4364
Odp: Z BERNEŃCZYKIEM POD PACHĘ. WAKACJE.
« Odpowiedź #8 dnia: Marzec 03, 2011, 13:35:18 pm »
Napewno beda, tylko Aga na wene musi chwile poczekac  ;)
Marysia
"Dobroczynność nie polega na dawaniu kości psu. Dobroczynność to kość dzielona z psem wówczas, gdy jesteś równie głodny jak on"
Jack London

Odp: Z BERNEŃCZYKIEM POD PACHĘ. WAKACJE.

Offline Milla

  • Nowy Użytkownik*
  • *
  • Wiadomości: 4869
  • Płeć: Kobieta
  • Felicitas multos habet amicos.
Odp: Z BERNEŃCZYKIEM POD PACHĘ. WAKACJE.
« Odpowiedź #9 dnia: Marzec 03, 2011, 16:10:33 pm »
Ja tam coś czuję, ze Aga to do szuflady pisze... i tylko co jakiś czas przypomina sobie, zeby ją otworzyć i tutaj wrzucić :terefere:
Milla, Maja (*) i Bonita
Gdzie wielka rządzi pycha albo wielkie pieniądze, tam łatwo powstaje urojenie, że uważa się swoją zachciankę za mądrość

Odp: Z BERNEŃCZYKIEM POD PACHĘ. WAKACJE.

Offline Ani@

  • Przyjaciel Fundacji
  • ***
  • Wiadomości: 5807
Odp: Z BERNEŃCZYKIEM POD PACHĘ. WAKACJE.
« Odpowiedź #10 dnia: Marzec 30, 2011, 12:07:14 pm »
Może udałoby się przewietrzyć tą szufladkę  :naughty:

Aga czekamy

Odp: Z BERNEŃCZYKIEM POD PACHĘ. WAKACJE.

Offline KasiaT

  • Aktywny Użytkownik
  • *****
  • Wiadomości: 644
  • Płeć: Kobieta
Odp: Z BERNEŃCZYKIEM POD PACHĘ. WAKACJE.
« Odpowiedź #11 dnia: Maj 26, 2011, 11:42:48 am »
Przeczytałam wszystko z zapartym tchem i co powtórzyłam jeszcze raz i jeszcze raz-prawdziwy narkotyk.
Kobieto opisuj swoje życie i perypetie ,bo pióro masz rewelacyjne,a Grochola przy tym wysiada.Jak nic powinnaś napisać książkę-REWELACYJNY TEKST,napisany z humorem i taaaakkkkim ciepełkiem.Mam nadzieję,że popiszesz coś jeszcze

Odp: Z BERNEŃCZYKIEM POD PACHĘ. WAKACJE.

Offline Aga

  • Pasterz
  • ******
  • Wiadomości: 2435
Odp: Z BERNEŃCZYKIEM POD PACHĘ. WAKACJE.
« Odpowiedź #12 dnia: Sierpień 05, 2011, 23:40:35 pm »
Tak się niby zawieruszyła ta wena, niby natchnienia brak, niby czasu za mało, a to że się szuflada w cholerę zacięła, ale żeby tak od razu rok minął, to już chyba lekka przesada.

No to po kolei. Najpierw było Boże Narodzenie...
No, ale może jednak nie przesadzajmy - zostawimy to sobie na długie jesienne wieczory (ewentualnie na emeryturę)



______________________________________________________________________________

WYJECHALI NA WAKACJE...


Chciałoby się zanucić pod nosem '...wszyscy nasi podopieczni...' No właśnie - chciałoby się... I niby człowiek taki rozsądny, a taki naiwny czasami, doprawdy. 
Ooo nie, nie - nie ma tak dobrze!!! Projekt 'WAKACJE' obejmuje wszystkich członków rodziny bez wyjątku. No i oczywiście peguocika - wredne autko, który mimo moich usilnych protestów i desperackich aktów rozpaczy - jest z nami kolejny rok. Marcin twierdzi, że trzeba być w życiu tolerancyjnym i wyrozumiałym i dziada ani nie sprzedał, ani sprzedać nie zamierza... Dwie awantury o randze atomowej oraz niezliczona liczba fochów nic do sprawy nie wniosły - peguocik jest, od czasu do czasu na dziwne pomysły wpada, ale zaciskam zęby i jestem - jak to było? - wyrozumiała...  :chytry:

Jednak przyznam się z niekłamaną satysfakcją, że zaczynam dochodzić niejako do pewnej wprawy w dziedzinie 'turystyki rodzinnej'. No 'Wars wita was' to ze mnie pierwszorzędny! Co prawda, nie oszukujmy się - było znacznie łatwiej, niż w zeszłym roku: trasa krótsza, hektolitrów napojów, które zabraliśmy z domu, nie mogło zabraknąć, zmienianie Hance pampersów w bagażniku odpadło, dzieci siedziały w dwóch rzędach, więc się nie miały jak szturchać i kłócić, a Redzisław nie udawał podczas podróży z uporem maniaka stanu przedzawałowego.   

Jeżeli komuś teraz przyjdzie do głowy, że tegoroczna podróż to była istna familijna sielanka - to niech się nawet nie przyznaje, bo pogryzę!

Konradowi ciągle spadały na podłogę te cholerne klocki lego, których nie mógł sięgnąć. Redi postanowił, że w akcie protestu będzie jechał na stojąco i na każdym zakręcie lądował na Konradzie, który  akurat próbował ręką, nogą lub czymkolwiek innym podnieść z podłogi coś rozmiarów 3 na 3 milimetry. Hanka była ciągle głodna, ale to akurat normalne, więc się nie liczy. To było ekstremalne? Nieeeee. Ekstremalne to było przełażenie przez fotel do tyłu, żeby utłuc muchę, która doprowadzała Konrada do stanu histerii. Hanię pewnie też by doprowadziła, ale Hania w sobie tylko znanym błogostanie po kolejnym wafelku zasnęła. Nie dość, że z 'setką' na liczniku udało mi się przejść przez walizki i Rediego do bagażnika, to jeszcze udało mi się francę utłuc! Mało tego - bez strat i ofiar wróciłam na swoje miejsce. Taka byłam!

Wystarczy tej paplaniny, jak na jeden raz.
Jeszcze was chwilę potrzymam w niepewności, gdzie też to żeśmy byli w tym roku.
« Ostatnia zmiana: Sierpień 05, 2011, 23:43:09 pm wysłana przez Aga »

Odp: Z BERNEŃCZYKIEM POD PACHĘ. WAKACJE.

Offline Aga

  • Pasterz
  • ******
  • Wiadomości: 2435
Odp: Z BERNEŃCZYKIEM POD PACHĘ. WAKACJE.
« Odpowiedź #13 dnia: Sierpień 06, 2011, 08:41:27 am »
Były harce, hulanki, swawole...

I SPA w stawie - choć byli i tacy, których to wcale nie ekscytowało...

I siesty na hamaku...

Okazało się, że ciocia jest zaklinaczem wszystkiego poniżej metra wzrostu  :giggle:

Pogoda nie była nam straszna - w końcu mieliśmy też swoich osobistych zaklinaczy pogody...

Dzieci były wniebowzięte spacerami po lesie i taplaniem się w kałużach...  :naughty:

Nawet Marcin się taplał;  :giggle:

I berny się taplały;

I w ogóle tak nas poniosło, że wszyscy się taplaliśmy...
Tylko Redi uważał, że z kałuży to się można co najwyżej napić  :tease: 



Oooo, a gdzie jest mama?...

Po takim spacerze, drzemka obowiązkowa.

TAAAAAK BYŁO SUPER!!!  :grin: :grin: :grin:


Odp: Z BERNEŃCZYKIEM POD PACHĘ. WAKACJE.

Offline Nika

  • Aktywny Użytkownik
  • *****
  • Wiadomości: 1873
  • Płeć: Kobieta
Odp: Z BERNEŃCZYKIEM POD PACHĘ. WAKACJE.
« Odpowiedź #14 dnia: Sierpień 06, 2011, 09:00:07 am »
Ogłaszam wszem i wobec, ze Redzisław to najczystszy Bern, jakiego znam. Tylko on wracał z mokrego lasu suchą łapą.  :emotbern:

Poza tym chłopak rozkręcił się, już po 2 dniach poczuł zew natury i zaczął stróżować z resztą stada.  :huh:

"Przeciętny pies jest przyjemniejszym człowiekiem od przeciętnego człowieka" - Andrew A. Rooney


 



Estalia by Smf Personal