Mnie Elza przy pierwszej rozmowie przetrzepała wzdłuż i wszerz z wiedzy na temat psów.
1,5 godziny tyrady...
I chyba na połowę pytań odpowiedziałam źle, a na drugą połowę w ogóle nie znałam odpowiedzi...
To było straszne.
Po tej rozmowie załamałam się totalnie i byłam pewna, że to już niestety koniec tej historii...
Elza - z sobie tylko znaną obojętnością - westchnęła głośno do słuchawki i niejako od niechcenia rzuciła: 'Dobrze... Może znajdę kogoś, kto przyjedzie na wizytę przedadopcyjną...'
Po wizycie kazano mi zadzwonić wieczorem po ogłoszenie wyroku...
A ponieważ wizyta skończyła się koło 16-tej, to od 16-tej siedziałam z telefonem w ręku i zastanawiałam się, czy już wypada, czy jeszcze nie.
O 18-tej wykręciłam numer do Elzy i usłyszałam: 'Sądziłam, że zadzwoni pani wcześniej...'
Szlag!
Ale udało się.
I w tym wszystkim zrozumiałam jedno - ten pies był moim marzeniem, zrobiłabym wszystko dla tej 'baby', żeby tylko ją o tym przekonać...
W końcu - jeśli komuś naprawdę zależy, to nie odpuści, prawda?...
Dzięki Ela