Jedna z rozmów prowadzonych w sprawie
Berty:
http://www.pasterzeforum.pl/index.php?topic=1467.0W piątek przed południem odebrałam telefon od pani M., która oświadczyła, że dzisiaj wraz z rodziną mogą przyjechać po
Bertę.
Zaskoczona, w pierwszej chwili pomyślałam, że w natłoku innych informacji
Camara czegoś nie zdążyła mi przekazać.
Chwilę porozmawiałam z panią w tym czasie dowiedziałam się, że pani ma wszystko czego taki pies potrzebuje: świetne warunki i serce.
Odparłam, że
Berta jest psem wyjątkowym, trudnym niemalże dzikim. Pani powiedziała, że wie, ponieważ rozmawiała już wczoraj z 'tą drugą panią' z fundacji. Powtórzyła, że jest gotowa do przyjazdu i dziś o 5 po południu może być po psa, przyjedzie z Lublina.
Zdziwiona odpowiedziłam, że bez wizyty przedadopcyjnej i tak nie zabierze psa z sobą ale oczywiście może go poznać oraz, że potrzebuję czasu na ustalenie szczegółów bo pies nie przebywa u mnie, a w innym DT na Dolnym Ślasku.
Obiecałam oddzwonić, rozłączyłyśmy się.
Kolejnym krokiem jest telefon do
Camary, która na moje pytanie o ową panią mówi: "Ależ Elżbieta, wczoraj wyraźnie tej pani powiedziałam, że bez wizyty przedadopcyjnej nie ma mowy o adopcji w związku z odległością i ryzykiem zwrotu psa. Byłam przekonana, że już więcej do nas nie zadzwoni."
Zatem biorę telefon i wybijam nr do pani M., która szczęśliwa odbiera połączenie, po czym wysłuchuje ode mnie uzasadnienia dlaczego nie może zabrać psa dziś.
Jestem miła, bardzo się staram (choć w głowie rysuje się już obraz pani M.), tłumaczę, że to nic osobistego, ale musimy sprawdzić warunki na miejscu ponieważ wiele osób z dziwnych przyczyn próbuje adoptować psy i historie te często kończą się źle przede wszystkim dla psa.
Z kolei pani stara się przekonać mnie, że ona do takich ludzi nie należy, że przez całe życie
mieli sporo psów, zawsze o nie dbali i zawsze były to psy zrodzone z osobników dorosłych, które posiadali. Teraz postanowili adoptować psa i nie rozumie dlaczego nie chcę pozwolić na zabranie go dziś. Są dobrymi ludźmi, na potwierdzenie swych słów dodaje, że tydzień temu adoptowali sukę owczarka niemieckiego z jakiegoś schroniska w Mazowieckiem.
Na to odpowiadam, że tym bardziej wizyta przedadopcyjna jest konieczna. Tłumaczę potrzebę i znaczenie takiej wizyty podając przykłady nieudnych adopcji.
Oświadczam, że trzeba uzbroić się w cierpliwość a ktoś z naszych wolontariuszy przyjedzie ze swoim psem, przeanalizuje charakter nowo adoptowanej suni ON i opierając się na dużym doświadczeniu oceni szansę powodzenia tej adopcji
oraz udzieli wskazówek w jaki sposób postępować by wprowadzenie
Berty do tego domu odbyło się bezkonfliktowo, a życie pod wspólnym dachem było pełne harmonii i zadowolenia z podjętej decyzji.
Pani M. znowu zaczyna opowiadać mi o firmie z ogromnym terenem, o dwóch domach z ogrodami i jeszcze jednym w innym miejscu Polski. O możliwości radzenia sobie z problemami oraz ich wielkiej miłości do zwierząt.
Zdecydowanie podtrzymuję zdanie, że pies bez wizyty przedadopcyjnej nie pojedzie dziś do Lublina.
Pani M. sięga po kolejny argument - dziś jest ostatni dzień ferii i to w zasadzie ostatni dzień kiedy mogliby przyjechać razem z 12-letnim synem, który widząc ogłoszenie zakochał się w
Bercie bez pamięci.
Moje stanowisko jest niezmienne.
Pani zirytowana stwierdza, że
nie ma się co dziwić! że psy siedzą w schroniskach! skoro my(fundacje) mamy do tego taki stosunek i nie chcemy wydawać psów!
Odpowiadam zdumiona zmianą tonu i brzmienia głosu, że
Berta nie przebywa w schronisku a w normalnym domu, w którym jest na takich samych prawach jak osobisty pies opiekuna tymczasowego. A Fundacja Pasterze nie prowadzi schroniska!
Tę rozmowę kończy potok słów ze strony pani M. w trakcie których żegnam się grzecznościową formułką.
Odkładam słuchawkę.
***
Pani M. dobrze wiedziała, że dzwoni po psa, który przebywa w Domu Tymczasowym.
Rozmowa z
Camarą dnia poprzedniego była długa i wyczerpująca.