Już w czwartek wraz z Nemo przygotowywaliśmy miejsce na przyjęcie gości. Odmalowaliśmy ławkę skonstruowaną na szybcika wraz z Babuskiem, z Jarkiem i Piotrem od Rozy kilka dni wcześniej.
Przywieźliśmy wody i podkosiliśmy ostatnie pokrzywy.
W piątek towarzystwo (jako, że wszyscy są z poznańskiego)
umówiło się wcześniej na trasie i na polanie pojawiło się razem.
Babusek i Piotr oddelegowali swoje żony do pieczenia ciasta a sami z Nemo i Jarkiem zajęli się rurkami, linkami, śledziami i namiotami. Wszyscy nasi mężczyźni, doglądani przez Anetę, tak pilnie przykładali się do rozkładania obozowiska, że kiedy wieczorem pojawiłyśmy się polance wszystko było ułożone na tip-top.
Dzieci utonęły już w swoim świecie, obserwując nocne lipcowe niebo i co jakiś czas wracając do tulenia psów.
Mogliśmy zacząć biesiadować i cieszyc się swoją obecnością. Przygrywali nam na harmonii i perkusji Brayan z Nikodemem - dzieci Babusków.
Z psami nie było żadnych kłopotów, mimo, że pojawił się u nas w Fundacji nowy, mało berneński
tymczas - mikroszkop zwany Kazikiem.
Sobotnim sennym rankiem...