Mój punkt widzenia…
Nic tak mocno mnie nie irytuje, jak społeczne przyzwolenie na niehumanitarne traktowanie zwierząt i uzasadnianie tego typu zachowań tradycją.
W wyniku owej tradycji w naszym kraju większość psów wegetuje na łańcuchu żywione resztkami ze stołu, bo tak chował psy dziadek, ojciec a teraz syn. I tak samo jest u sąsiadów. Ci ludzie nie podążają za szybko zmieniającymi się realiami, za coraz większą wiedzą o podstawowych potrzebach zwierząt udomowionych nie wspominając już o zwykłej ludzkiej empatii dla istot całkowicie zależnych.
W wielu przypadkach „tradycyjnego” zaniedbania zwierzaka kończy się to interwencją odpowiednich instytucji a poszkodowany pies trafia do (np. naszej) fundacji – chory, zmaltretowany i okaleczony psychicznie.
Jednak wnikliwy obserwator naszego fundacyjnego życia na pewno zauważył, że całkiem spora grupa zwierząt to psy pochodzące z tzw. zrzeczenia właścicielskiego. I choć może to wydawać się kontrowersyjne to mimo wszystko ja osobiście czuję szacunek do tych właścicieli, oczywiście wtedy, kiedy zrzeczenie następuje w wyniku przeszkód, które bezpośrednio wpływają na dobrostan zwierzaka a właściciel prawdziwie opisuje zarówno powody oddania psa oraz jego stan (fizyczny i psychiczny).
No i oczywiście, czując się odpowiedzialnym za jego dalsze życie stara się znaleźć mu nowe miejsce na ziemi w sposób rozsądny. Oddanie do schroniska, wrzucenie na podwórko krewnym na wsi czy oddanie przez ogłoszenie niesprawdzonej osobie na pewno nic wspólnego z odpowiedzialnością nie ma.
Przez lata pracy w obszarze bezdomności zwierząt spotkałam się z tak wieloma ludzkimi losami, że nie jest mi trudno wczuć się w jego życie, zobaczyć tragedie rodzinne, finansowe a czasem tylko bezradność… i zrozumieć. I pomóc jego zwierzakowi zapewniając mu dalsze dobre życie.
W miarę możliwości pomogę także zwierzakowi właścicieli, którzy nie mają tak naprawdę ważnych powodów do oddania psa a jego zaniedbanie jest wynikiem… braku wiedzy i niechęcią by tą wiedzę uzupełnić? A może umiłowaniem do bezproblemowego życia? W końcu to nie psa wina, że ma takiego właściciela.
Pomogę – ale czy muszę przy tym wysłuchiwać, że kiepski stan tego psa jest wynikiem lądowania kosmitów? No dobrze… wysłucham, bo stan mojej psyche na to mi pozwala ale stracę nerwy w momencie, kiedy ów właściciel będzie mi wmawiał, że muszę uwierzyć w UFO.
Ja tylko proszę – pozwólcie mi zachować szacunek do siebie, bo zwracając się o pomoc do Fundacji Pasterze zrobiliście coś dobrego dla swojego psa. I niech tak zostanie!
I przy okazji proszę także o szacunek dla pracy wolontariuszy Fundacji Pasterze – to ludzie, którzy kosztem swojego prywatnego życia zabiegają o dobry los zwierząt powierzonych Fundacji . Oni nie są po to, by przejechać np. 200 km i przed progiem usłyszeć „rozmyśliłam się”. Nie są po to, by weekend poświęcać na szukanie domu tymczasowego i zastanawiać się jak przeorganizować dom i swoje sprawy, by przyjąć nieplanowane zwierzę, by potem całą noc czuwać nad zestresowanym psem.
Oni są wolontariuszami ale to nie oznacza, że można ich pracę lekceważyć i ich kosztem podbudowywać swoje nadwątlone ego.