Nie ukrywam, że martwiłyśmy się z
Camarą o adopcję
Miśka.
Cieszę się, że wszystko ułożyło się w taki sposób.
Mały zniósł podróż doskonale. W porównianiu z poprzednią to krok milowy ku normalności.
Bez ceregieli wskoczył do auta, został za to poczęstowany kaczką nadziewaną żurawiną i jabłkiem -nie powiem- baaardzo mu się podobało!
Gdy ruszyliśmy, kręcił się trochę i dziwił, ale nie było już w tych oczach totalnego zagubienia.
My rozmawialiśmy a mały oswajał się z sytuacją, zaglądał przez okno, siadał, kładł się i znów podnosił.
Po jakimś czasie
Misiek zorientował się, że najlepiej jest klapnąć na podłogę oprzeć się o kratkę dzielącą przestrzeń osobową od transportowej.
Zatrzymaliśmy na Orlenie i
Babu na chwilę zniknął-
Misiek piszczał za nim jakby to był ktoś bliski.
Jego miłość do mężczyzn nie przestanie mnie zadziwiać.
Jezdnia była sucha, świeciło słońce,reszta drogi minęła bez jakichkolwiek problemów.
Na miejscu na
Miśka czekały miski na podwyższeniu, jedna z wodą, druga z gotowanym jedzonkiem i...
teren do zaznaczenia.
Obsikał wszystko dokumentnie .
Obok "stacjonują" kury, które nie zrobiły na naszym podhalanie żadnego wrażenia,
zachował się tak jakby od zawsze wiedział co to za stworzenia.
Młody będzie miał tam dobrze.
Cała rodzina to miłośnicy psów.
Senior rodu zajmuje się stolarstwem, wiele czasu spędza w swoim warsztacie,
a zadaniem
Miśka będzie towarzyszenie swojemu człowiekowi we wszelkich zajęciach i... stróżowanie.
Kamil od razu próbował się zaprzyjaźnić, ale
Misiek początkowo unikał bezpośrednich kontaktów z, bądź co bądź, obcym człowiekiem.